ZOBACZ MEM: A może tak rzucić wszystko i. Zdecydowanie najlepszy serwis z memami w Polsce. Aktualne memy, zabawne gify i śmieszne filmiki. Sprawdź!

…nad jezioro? Ruszyliśmy, bo nie mogliśmy już wytrzymać. Zima dała się szczerze znienawidzić. Jazda w słońcu stanowiła najsilniejszy kopniak, jaki mogliśmy wymierzyć w jej okropną gębę. Dodatkowo był to jeden z tych wyjazdów, gdzie mniej oznacza więcej. Mniej bagażu, mniej pewności, mniej komfortu. Za to o wiele więcej szczerych jak woń czosnku doznań. Jezioro jest niedaleko Jedwabna. Z Warszawy, raptem sto osiemdziesiąt kilometrów. Ale kilometry przejechane zabytkiem smakują podwójnie. Spakowaliśmy więc trochę narzędzi i kilka części na wszelki wypadek, wkręciłem nowe – oryginalne świece made in CCCP i zatankowałem do pełna. Rankiem wystarczyło jedno kopnięcie i już mogliśmy obrać kierunek na Legionowo. Inni pojechali ładną, ale popularną trasą. Ja nie chciałem widzieć TIRów, śpieszących się konsumentów mainstreamu i przydrożnych reklam. Ponadto prędkość podróżna obciążonego zaprzęgu, napędzanego dolnozaworowym motorem nie imponuje nawet wśród fanów epoki PRL. W związku z tym jak najszybciej zmieniliśmy szlak na bliższy rowerom niż samochodom. – To Iż? – Nie, Emka – odparłem człowiekowi, który podszedł nawiązać kontakt z przybyszami z daleka, stojącymi na rozstaju gruntowych dróg. – Ma wsteczny bieg? – Nie, Emka nie miała. – A kumpel miał taką to miała, niemiecka Emka. – Emka jest ruska – odruchowo naprowadziłem na właściwy trop. – Emka ruska? W życiu! Emki są niemieckie. Iże były ruskie. Miał kumpel Emkę niemiecką i ona miała wsteczny bieg. – Niemożliwe. – No przecież mówię, że miała. – To ja chyba nie znam tego modelu. Znowu jechaliśmy wznosząc za sobą tuman kurzu. W pewnym momencie na naszej drodze stanęła rzeka. Mając za sobą spory kawałek gruntówek nie chcieliśmy zawracać. Podjęliśmy ryzyko. Rzeki do pokonania brodem to w dalekich od cywilizacji zakątkach normalna rzecz. Latem taka przeszkoda sięga raptem do kostek. Wczesną wiosną, zwłaszcza dla starych motocykli to większe wyzwanie. Marek się poświęcił. Zdjął buty i wytyczył szlak. Ta rzeczka, w najgłębszym miejscu sięgała kolan. Jedno było pewne. Nie zawracamy, ale za chwilę będziemy suszyć i wylewać wodę z trzewi motocykla. W połowie rzeki musiałem zeskoczyć i pchać. Temperatura wody wlewającej się górą do trepów nie zrobiła na mnie wrażenia. Większe wywarła ta wlewająca się do gaźników. Na szczęście, kilka czynności ogólnotechnicznych i dwadzieścia minut później, jechaliśmy dalej. – Marek, ale śmierdzisz Emką. Jak Ci się jechało? – zapytał mojego pilota Paweł, kiedy wjechaliśmy na kemping nad jeziorem. – Fajnie, ciepło nie było, ale fajnie. Paliłem paierosy, skrolowałem socjale, relaks. – Jasne, że fajnie. Mogłeś robić to samo, co w domu ale jadąc motocyklem. W bagażniku wózka miałem wino. Nie, nie tanie. Z takiego wyrosłem. Z Andrzejem jadącym trasą szosową na swym GL 1100 ustawiłem się na konsumpcję czerwonych trunków i zagryzanie oliwkami. Taki nasz manifest sympatii do kultur południa. Zagrało, napoczęliśmy cztery rodzaje. Był jeszcze wędzony węgorz, ponieważ jak się okazało nie tylko my lubimy zaczerpnąć czegoś dobrego. Andrzej zasnął przy swej maszynie. Ja, podobnie jak Marek i jeszcze kilku z nas wybrałem klasę biznes i rozbiłem namiot. W nocy było siedem stopni, ale spaliśmy jak tłuste bobasy. W tle trzeszczał ogień i cichły rozmowy pozostałych. Te dwa dni, po raz enty udowodniły mi, że lubię kombinacje rzeczy prostych, ale osiągalnych przy pewnym stopniu komplikacji. Mimo faktu, że nie zamykałem sezonu i nawet zimą zdarzało mi się pojeździć motocyklami, poczułem, że coś zainaugurowaliśmy. To coś to jakaś wersja otwarcia sezonu wagabundów, tułaczy, fanów szuwarów, miłośników odludzi oraz vanlifersów. Od tego wyjazdu wciąż układam trasy, kombinuję jak dotrzeć w nieznane i jakimi obejściami to zorganizować. Znowu, moją ulubioną rozrywką jest oglądanie map. Jeżeli liczysz na pasmo przygód czy feerię psujących się podzespołów w sowieckim zaprzęgu, to muszę Cię rozczarować. Emkę przede mną miał gość znający się na rzeczy. Ja kilka spraw domknąłem i zadbałem o nią jak o większość swoich motocykli. Zatem droga powrotna miała dwa etapy. Pierwszy wiódł z kempingu na stację benzynową w Jedwabnie. Drugi, do Warszawy. Silnik zgasiłem dopiero pod domem. W związku z tym przez całą trasę mogłem knuć, gdzie pojadę tym sprzętem następnym razem. Mazurek Zdjęcia i film: Michał Mazurek To nie był pierwszy taki wyjazd: POD KAWAŁKIEM BREZENTU

Im bliżej Ostrowca teren zaczynał robić się coraz bardziej pofałdowany - z siostrą czekaliśmy na taki największy podjazd, gdy maluch pokonywał jego szczyt dochodziło do czegoś w rodzaju mini-przeciążenia. Bardzo lubiłem to uczucie. Na miejscu cały zatapiałem się w wieś. Ale nie taką jak w sielskich serialach tvp. Gorące dyskusje ostatnie 12h odpowiedzi (31) ZACZNIJCIE PROWADZIĆ TE SWOJE ZASRANE PSY NA SMYCZY. Boże. W tym kraju zawsze musi dojść do tragedii, inaczej powie ci taka, że przecież nic się nie stało! To nic, że mój pies znowu nie będzie umiał przejść obok innego, i to nic, że prawie mi go zagryzł. #gdynia #sopot #trojmiasto #psy odpowiedzi (83) Ten kwadratowy kloc ważył 1700 kg, miał silnik V8 i palił TYLKO 11,8 L/100 km oraz jego rzeczywisty współczynnik oporu powietrza wynosił 0,29 czyli był bardziej aerodynamiczny od Boeinga 747 #motoryzacja #jdm odpowiedzi (59) pełna lista Wykopalisko Górskie Samochodowe Mistrzostwa Polski to nie tylko szybkie samochody i ogromna dawka emocji, ale również 7 wyjątkowych okolic na mapie Polski i Słowacji. Pierwsza tegoroczna runda zabierze PODKARPACKIE NA WAKACJE! A może by tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady…? 2016-07-28 PODKARPACKIE NA WAKACJE! A może by tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady…? W Bieszczady przyjeżdża się ponoć raz, później się tylko wraca… Kto był, ten z pewnością się z tym zgodzi. Bieszczady to miejsce niepowtarzalne, wręcz magiczne, a połoniny mają w sobie coś, co urzeka na zawsze. Co sprawia, że te góry są tak wyjątkowe? Może burzliwa historia, jaka przetoczyła się przez ten region? Może ludzie, którzy tu uciekają przed zgiełkiem wielkiego świata? A może dzika przyroda, która odbiera sobie to, co kiedyś zabrał jej człowiek? Jednym z obowiązkowych punktów, które należy odwiedzić przy okazji pobytu w Bieszczadach, jest Chatka Puchatka, czyli schronisko na Połoninie Wetlińskiej stworzone i prowadzone przez człowieka który, kiedy pierwszy raz przyjechał w Bieszczady to poczuł, że tu jest jego miejsce na Ziemi. Rzucił więc wszystko i osiadł tu na stałe. Łatwo jednak nie było. Co go przywiodło w Bieszczady? Ludwik Pińczuk urodził się w Jugosławii, ma jednak polskie korzenie. Jego dziadek wyemigrował do ówczesnych Ausrto-Węgier, tam na świat przyszedł jego ojciec i on sam. Być może rodzina nadal by tam mieszkała, gdyby nie emisariusze polskiego rządu, których zadaniem było poszukiwanie rodaków poza granicami i nakłanianie ich do powrotu do kraju. W ten sposób Lutek wraz z rodzicami trafił do Bolesławca, ponieważ władzom ludowym najbardziej zależało na zasiedleniu tak zwanych ziem odzyskanych. Tam skończył oskołę górniczą i rozpoczął pracę w kopalni na Górnym Śląsku. Jednym z powodów jej podjęcia była chęć uniknięcia powołania do wojska. Do pracował pod ziemią, a później uczył się w technikum wieczorowym. Wszystko zmieniło się, gdy pewnego dnia przypadkowo otrzymał ulotkę zachęcającą do sezonowego wyjazdu w Bieszczady, do pracy przy zbieraniu jagód. Wziął cały przysługujący mu urlop w kopalni i przyjechał pociągiem do Sanoka, a potem na pace ciężarówki jadącej na pusto po drewno, do Cisnej i dalej do bazy Przedsiębiorstwa „Las” w Dołżycy. W miejscu tym zbierała się młodzież z całej Polski. Za uzbieranie 5 kg dziennie jagód można było otrzymać nocleg pod namiotem i wyżywienie. Lutek okazał się dobrym zbieraczem. Jego codzienny zbiór wynosił 10-15 kg. Po lecie spędzonym na świeżym powietrzu, w słońcu i miłym towarzystwie z ciężkim sercem wrócił na Śląsk. Następnego roku ponownie przyjechał na jagody. Po zebraniu obowiązkowych 5 kg wędrował po okolicy. W 1961 roku przyjechał w Bieszczady już na stałe. Przy zbiorze jagód nadal pracował, ale wykonywał już zadania specjalne takie jak poszukiwanie jagodzisk, zakładanie baz oraz doprowadzanie do nich grup zbieraczy. W tym czasie zbierał nawet 70 kg jagód dziennie. Jesienią po zakończonych zbiorach zamieszkał w ziemiance w Berehah, która kiedyś służyła za schron. Wstawił do niej drzwi, a z metalowej beczki zrobił kominek. Zimę przetrwał głównie dzięki zgromadzonym zapasom. Raz na dwa, trzy tygodnie wyprawiał się do sklepu w Dwerniku, często w śniegu po pas. Trudne początki schroniska Wtedy to na prowizorycznych rakietach śnieżnych własnej roboty, po raz pierwszy zapuścił się na Połoninę Wetlińską i zobaczył pierwszy raz budynek, który po przeniesieniu granic przestał służyć wojsku jako punku obserwacyjny. Latem gospodarowali w nim harcerze, a zimą stał opustoszały. Jak później wspominał, niemal od razu przyszła myśl o osiedleniu się w tym miejscu. Jednak nie było to proste. Zarząd PTTK w Rzeszowie, który formalnie był właścicielem budynku na Wetlińskiej najpierw zaproponował Lutkowi prowadzenie bazy PTTK w Berehah. Organizowano wówczas obozy wędrowne, a między Wetliną, a Ustrzykami Górnymi pozostawała spora luka. Po roku jednak zarząd doszedł do wniosku, że dobrze byłoby jednak wykorzystać budynek na Wetlińskiej. W 1964 roku podpisano umowę na remont i prowadzenie schroniska. Remont okazał się bardzo trudny. Wszystkie materiały trzeba było bowiem wnosić na górę na własnych plecach. Schronisko udało się jednak uruchomić. Oferowało ono dwie skromne sypialnie na piętrze i wodę z sokiem malinowym. Na jakąkolwiek gastronomię nie było warunków ani tez zapotrzebowania. W 1968 roku nastąpiła reorganizacja PTTK w wyniku, której ogłoszono konkurs na gospodarza schroniska. Lutkowi zarzucono, że udzielał schronienia elementowi przewrotnemu i wrogiemu władzy ludowej. Zszedł na dół i przez jakiś czas trudnił się ściąganiem drewna, wypałem węgla, przez jakiś czas prowadził także kemping w Ustrzykach. W tym okresie gospodarze w schronisku na Wetlińskiej zmieniali się, co kilka miesięcy. Warunki bowiem dla wielu okazywały się zbyt trudne. W 1986 roku Lutek powrócił jednak na ukochaną Połoninę Wetlińską i prowadzi schronisko do dziś. Dlaczego Chatka Puchatka? Nazwa Chatka Puchatka chyba wszystkim kojarzy się z bajkowym misiem. Nazwa schroniska ma jednak inną genezę. Jak tłumaczy sam gospodarz schronisko zawdzięcza ją żeglarzowi Leonidowi Telidze, który w jednym ze swoich reportaży napisał, że „czuje się na swojej łajbie zagubionej na bezmiarze oceanu, jak ta samotna Chatka Puchatka na Połoninie Wetlińskiej”. Nazwa ta przypadła mu do gustu i tak już zostało. Co schronisko oferuje turystom? Warunki, jakie oferuje schronisko są bardzo skromne. Dysponuje bowiem jedynie 20 miejscami noclegowymi w dwóch salach zbiorowych, kilka dań gorących, ciepłe i zimne napoje, słodycze. Aby skorzystać z toalety, trzeba udać się do sławojek na zewnątrz z drugiej stronie grani. Wrzątek jest płatny 1 zł. Choć schronisko na Wetlińskiej uznawane jest za najgorsze w Polsce, to jeszcze nigdy nie zdarzyło się, aby komuś odmówiono tu noclegu. Poza tym jest to jedyne schronisko górskie w Bieszczadach, pozostałe położone są w dolinach, zatem trud jego prowadzenie jest nieporównywalnie większy. Wszystkim, którzy zechcą narzekać na okropne warunki przypominamy, że znajduje się ono 500 metrów w linii prostej od najbliższego źródła, aby do niego dojechać trzeba pokonać jednak trzy razy dłuższą drogę i różnicę wzniesień 200 m. Powstało jako wojskowa baza obserwacyjna, a nie z myślą o turystach. Jego przystosowanie do przyjmowania gości wymagało ogromnego wysiłku i determinacji. Najcenniejsza rzeczą, jaką każdy turysta może raczyć się tu do woli i to zupełnie bezpłatnie są przepiękne widoki, a zwłaszcza wschody i zachody słońca. Zdjęcia źródło:
A może by tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady Counter-Strike Skomentuj tego mema: Komentarz pojawi się po zaakceptowaniu przez moderatora (najcześciej w ciągu 1-2 godzin , czasem później).
Znalezisko zostało zakopane. Głosowanie na treść nie jest już możliwe. 0 @francuskie #motoryzacja #samochody #citroen Nauczyciel z południa Polski kilka lat temu stwierdził, że szkoda czasu na czekanie, by zrealizować marzenia. "Na starość mam się obudzić któregoś dnia i stwierdzić, że przespałem życie?". Jak pomyślał tak zrobił. Kupił starego Citroena, sam go naprawił i ruszył z dzieciakami w Bieszczady. A potem.. Komentarze (0) : najstarsze najnowsze najlepsze

ZOBACZ MEM: A może, by tak rzucić te bieszczady. Zdecydowanie najlepszy serwis z memami w Polsce. Aktualne memy, zabawne gify i śmieszne filmiki. Sprawdź!

Chociaż nie jestem wielką fanką Bieszczad i chyba każdy, kto mnie zna doskonale o tym wie, jest to jedno z najpopularniejszych pasm górskich w Polsce, chętnie uczęszczane przez turystów. Niektórzy uznają je za najpiękniejsze, łatwiejsze od Tatr, mające przeurocze widoki, podobno na szlaku można spotkać dużo przyjaznych duszyczek, pomocnych w trudnych sytuacjach…moje serce i tak na zawsze będzie w Tatrach <3 Niemniej miałam okazję zwiedzić również i Bieszczady. Oto krótka relacja z kolonii w Lesku. Jest to miejscowość w województwie podkarpackim, stolica powiatu, położona nad Sanem, stąd już całkiem blisko na szlaki górskie. W Lesku można zwiedzać Syngogę, cmentarz żydowski- największy i najstarszy wśród zachowanych kirkutów w Bieszczadach, Kościół Nawiedzenia NMP, stary rynek z Ratuszem. Kamień Leski- pomnik przyrody, zbudowany z piaskowca. Lesko posiada stosunkowo nowy basen, na którym spędzaliśmy dość dużo czasu. Źródełka mineralne- „Jadwiga”, „Józef”, „Julian”, „Marcin”, „Mieczysław”. Wody nie są zbyt zasobne w składniki mineralne. Jednym z punktów programu kolonijnego był Sanok z zabytkowym Ratuszem i rynkiem. Odwiedziliśmy też bardzo popularną „Solinę” z zaporą wodną. Kolejny punkt do Klasztor Sióstr Nazaretanek w Komańczy- jak widać nie zostałam tam :) Jeśli chodzi o „chodzenie po górach” można wybrać się na Połoninę Wetlińską, bardziej znaną pod nazwą „wycieczka pod Chatkę Puchatka” :), Połoninę Caryńską a także Małą i Wielką Rawkę, oraz najwyższy szczyt Bieszczad- Tarnicę. fot. fot. Jak na każdych koloniach nie brakowało wielu imprez programowych, dyskotek, „Mam talent”, „Randki w ciemno” w której wygrałam wspólne wynoszenie śmieci z moim wychowankiem, dzień sportu, rozgrywki piłkarskie (miałam grupę chłopców ;) ). Generalnie Bieszczady są dla mnie takim „pustkowiem”, może dlatego wiele osób ceni je sobie za spokój, ciszę, mniej osób na szlakach niż w Tatrach, a przy tym górskie widoki- zawsze piękne, pomimo że brakuje mi tutaj tych tatrzańskich skałek, dlatego nie będą to moje ulubione góry. Dlatego jeśli ktoś chce porzucić wszystko i odciąć się na chwilę od zgiełku codzienności- polecam Bieszczady :)
A może by tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady ? 2,744 likes · 7 talking about this. A może by tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady ? 2.7K likes • 2.7K followers
A może by tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady? Przeszło Wam to kiedyś przez myśl? Jeśli potrzebujecie chwili odpoczynku od codzienności, to mam dla Was wprost idealną miejscówkę- bajkowe chatki "Dolistowie" w Dwerniku. Każdy z domków posiada aneks kuchenny, malutką łazienkę, a żeby było ciepło, trzeba samemu rozpalić ogień w piecyku, więc goście są zupełnie niezależni od gospodarzy obiektu. Miejsce to odkryłam kilka miesięcy temu, gdy szukałam stron oferujących warsztaty astronomiczne, o których marzę już od dłuższego czasu. Okazało się, że "Dolistowie" oprócz wspaniałych domków i bajkowej scenerii, ma w swojej ofercie również pokazy astronomiczne, dlatego wizyta w Dwerniku widniała na mojej liście już od kilku miesięcy. Niestety w wakacje nie udało się zrealizować planu i już myślałam, że Bieszczady odłożymy na przyszły rok, gdy nagle okazało się, że jest szansa na kilkudniowy wypad w październiku. Nie byliśmy pewni, czy warto jechać jesienią, bo pogoda nie zapowiadała się zbyt ciekawie, więc szansa na obserwację gwiazd była dość znikoma. Zaryzykowaliśmy, i choć pogoda faktycznie była dość kiepska, a nocą niebo zachmurzone, zatem z obserwacji gwiazd nici, to i tak uważam ten wypad za jeden z najcudowniejszych kiedykolwiek :) Już nie mogę doczekać się ponownej wizyty w następne wakacje, bo chęć na obserwację gwiazd w tym cudownym miejscu wzrosła chyba tysiąckrotnie! Zostawiam Was z małą dawką najpiękniejszych zdjęć z naszego wypadu. Jeśli macie jakieś pytania, piszcie śmiało! Do przeglądania zdjęć koniecznie załączcie sobie ścieżkę dźwiękową z Twin Peaks, która jest najlepszym dopełnieniem tej fotorelacji :) + english Why not to leave it all behind and run away into Bieszczady mountains? Have you ever thought about this? If you need some moment to rest from your daily routine, there’s a perfect place for that – "Dolistowie" in Dwernik. I discovered it several months ago when I was looking for astronomy workshops I was dreaming about for some time. It turned out that "Dolistowie" offers astro shows plus cozy bungalows in fable-like scenery, visiting Dwernik was on my to-do list for couple of months. Unfortunately, it didn’t happen during holidays and I thought that Bieszczady would be rescheduled for the next year. But suddenly we found a few free days in October. We weren’t sure if autumn was a good season for going there because the weather didn’t offer much chance for observing the sky. We took the risk, and despite poor weather – cloudy night prevented any astronomic experience – I still think of it as one of the greatest trips of all :) Levi's jacket / Timberland PREMIUM 6 INCH boots
Domy na sprzedaż w Bieszczadach i okolicach. A może by tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady? Sprawdź oferty [ZDJĘCIA, CENY] Dębna, 600 000 zł.

Książka "...i wyjechać w Bieszczady. Thriller z Domaniewskiej" to prosty w swoim przekazie obraz życia w warszawskich korporacjach. Autorka, jak sama przyznaje, jest częścią tego środowiska, dlatego potrafi opisać zasady jego działania z punktu widzenia pierwszej osoby. Książka pokazuje nam, jak bardzo zmienia się człowiek przesiąknięty korporacyjnym światkiem, z całymi jego zależnościami, pustymi relacjami, przygodnym seksem i nieszczerymi zwraca uwagę przede wszystkim na to, jak puste i nic nieznaczące są przyjaźnie w korporacji. Jak łatwo oceniamy ludzi przez pryzmat ich zarobków, statusu materialnego czy kierunku, w jakim udają się na wakacje. Jeśli komuś nie powodzi się przynajmniej tak dobrze jak nam, uważamy go za nieudacznika. Konsumujemy życie, uważając, że ma być lekkie i przyjemne, bierzemy nie dając nic w zamian. Jeśli z kimś się zwiążemy, bierzemy z niego wszystko, jeśli nam się znudzi - wymieniamy na nowy nie jest oczywiście dramatycznym opisem pustych relacji i złych ludzi. Nie brakuje tutaj zabawnych momentów przedstawionych w krzywym zwierciadle. Nie jest to powieść, nie mamy tradycyjnej fabuły. Każdy rozdział ukazuje nam inny aspekt korporacyjnego życia. Są relacje międzyludzkie, są relacje seksualne, są też narkotyki, alkohol i inne używki. Jest ślepe podążanie za modą i trendami, bez troski o człowieka, uczucia i relacje, prawdziwe, nie świecie, w którym liczy się tylko nowy Iphone i ciepła posadka zdarzają się jednak chwile, gdy nawet ci najtwardsi chcą uciec. "...i wyjechać w Bieszczady" to tytuł idealny. Przebodźcowani wszystkim, co ich otacza korpo-ludki chcą uciec daleko, w ciszę, w inny świat, w prawdziwy świat, gdzie nie ma miejsca na sztuczny śmiech. Książka to obraz świata biznesu, gdzie po trupach dąży się do upragnionego celu, a potem do kolejnego i kolejnego.. gubiąc po drodze życie."...i wyjechać w Bieszczady" to doskonała propozycja na weekend, choć niekoniecznie do poduszki. To książka zabawna i przerysowana, ale chwilami także przejmująco prawdziwa.

WITAM ; )W połowie lipca wraz z moim narzeczonym wybraliśmy się na krótki wypad w Bieszczady, kierując się sloganem : ,, A gdyby to wszystko rzucić i wyjecha
„Rzucili pracę i stabilne życie, żeby spełniać marzenia. Wyjechali z Polski, imają się czysto zarobkowych zajęć, by prowadzić mniej skomplikowane życie. Wreszcie czują się szczęśliwi. Bohaterowie.” Każdy z nas łyka tego typu historie bardziej zachłannie niż wynurzający się na powierzchnię nurek głębinowy powietrze. Powtarzamy obiegową opinię, że wiele trzeba było odwagi, aby postawić wszystko na jedną kartę i przebojem zmienić swoje dotychczasowe życie. Podziwiamy ludzi, którzy w spektakularny sposób realizują swoje marzenia. Zazdrościmy im charyzmy, środków, wyobraźni. Ja nie jestem tu wyjątkiem, też tak czuję, tylko jednocześnie mam wątpliwość czy zwiedzanie świata kosztem siedzenia w dusznym biurze to prawdziwy powód do podziwu? Do zazdrości tak, ale do podziwu? Czy prawdziwej odwagi nie wymaga od nas właśnie decyzja o życiu poddanym mniejszej lub większej rutynie? Bo nie oszukujmy się, zwiedzanie świata jest jednak znacznie ciekawsze i chyba nikogo nie trzeba do tego zachęcać, a wytrwałość w biurowej rzeczywistości to dopiero szlifowanie siły charakteru. Codziennie w drodze do pracy mijam Dworzec Centralny. Przechodząc przez podziemia widzę podróżnych, ich bagaże, bilety, paszporty. Wysłuchuję informacji kolejowej i przysięgam, że nie ma dnia w którym nie myślałabym o rzuceniu wszystkiego i ucieczce. Codziennie chcę wsiąść do przysłowiowego pociągu byle jakiego i przełamać rutynę pobudek o 7:15. Pojechać gdziekolwiek, byle dalej stąd, bo wszędzie przecież jest dobrze, gdzie nas nie ma. Co ciekawe, ja szczerze lubię swoją pracę, ba, prawdopodobnie to moja najfajniejsza praca jaką kiedykolwiek wykonywałam. Lubię w niej wszystko i wszystkich, nie denerwuje mnie praktycznie nic. Mimo tego nie potrafię uciszyć w głowie tych głosików, które raz nieśmiało, innym razem całkiem zdecydowanie powtarzają „Wyjedź!”. Zastanawiam się czasem, czy gdybyśmy urodzili się w innym czasie i miejscu to czy bylibyśmy innymi osobami? Niepoliczalny zbiór możliwości nęci, robiąc bardziej wrażliwym ludziom dziurę w mózgu, uniemożliwiając im dokonywanie wyborów. Bo przecież, gdy nic nie jest pewne, wszystko jest możliwe… Wielu z nas marzy o czystym rozdaniu. O nowym początku, w którym nie ma ograniczeń, a każda decyzja jest możliwa. Obiecujemy sobie, że mając drugą szansę wykorzystalibyśmy ją do cna, nie marnując ani chwili. Łudzimy się, że dokonywalibyśmy tylko właściwych wyborów. Smutno nam, że życie szybko ucieka, a my uwikłaliśmy się w zobowiązania. Albo wręcz przeciwnie, że nic nas nigdzie nie trzyma i nie możemy zapuścić korzeni. Pełna ambiwalencja uczuć rozdziera nam głowę. Czy do obowiązków, rutyny i "dorosłego" życia można się przyzwyczaić? A może ludzie dzielą się na dwa rodzaje - na tych spokojnych, którzy trochę bezrefleksyjnie, a trochę dojrzale i zdrowo biorą każdy dzień takim jakim jest i na tych wiecznie niespokojnych duchów, którzy będąc w jednym miejscu, chcieliby być jednocześnie w innym? Sama zadaję sobie to pytanie, przeglądając jednocześnie promocje biletów lotniczych na koniec świata…
A może by tak rzucić wszystko i wyjechać w #bieszczady ( ͡° ͜ʖ ͡°) a moze nie? Lepiej znajdz sobie normalna prace i zone i zacznij zyc jak polak katolik
To może być najlepsza książka na jesienny wieczór. Już w środę 18 września do księgarń trafi "Zanim wyjedziesz w Bieszczady". Dwóch najsłynniejszych leśników w Polsce (Kazimierz Nóżka i Marcin Scelina) i kulturoznawca (Maciej Kozłowski) konfrontują nasze wyobrażenia o krainie studenckich wypadów, hipisów i dzikiej natury z prawdziwym obrazem Bieszczadów – obszaru wysiedleń, zapomnianej wojny domowej, uciekinierów politycznych, watah wilków, ciekawskich niedźwiedzi i surowych praw natury. Poznajemy losy pustelników, PRL-owskich watażków, dezerterów rodzinnych i ludzi chcących uciec przed miastem do lasu zatopionego w dymie kopcących retort. Autorzy zabierają nas w prawdziwe Bieszczady. Zarówno te, które są obiektem naszych marzeń o zielonej enklawie, jak i do miejsca, o którym nie mieliśmy pojęcia. Zanim ruszymy w Bieszczady, rzuciwszy wszystko na zawsze lub tylko na chwilę, powinniśmy je poznać. Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, stron 400, data premiery
KMkJ9eQ.
  • abbv4ts7or.pages.dev/3
  • abbv4ts7or.pages.dev/35
  • abbv4ts7or.pages.dev/10
  • abbv4ts7or.pages.dev/5
  • abbv4ts7or.pages.dev/10
  • abbv4ts7or.pages.dev/25
  • abbv4ts7or.pages.dev/67
  • abbv4ts7or.pages.dev/43
  • a moze by tak rzucic wszystko i pojechac w bieszczady